9 grudnia 2018

Wspomnienia Wojciecha (cz. II)

Zapraszam do lektury drugiej części urodzinowej serii. Pierwsza część dostępna jest tutaj.

SEZON III - 2002/2003
Początku trzeciego sezonu nie zapamiętałem jakoś szczególnie - Adam Małysz skakał dobrze, regularnie zajmując miejsce w czołowej dziesiątce. Nie było jednak już takiego błysku jak na początku - w zawodach triumfowali inni zawodnicy. Tak na dobrą sprawę, do pewnego momentu sezon był bardzo wyrównany - zawody wygrywali różni zawodnicy, Sven Hannawald do momentu rozpoczęcia Mistrzostw Świata miał ich najwięcej, bo aż sześć. Dodatkowo, na podium meldowali się tacy zawodnicy jak Christian Nagiler czy Mathias Hafele - w późniejszych sezonach ta sztuka im się nie udawała. Do momentu rozpoczęcia Mistrzostw Świata w klasyfikacji prowadził Hannawald, jednak na plecach czuł oddech Andreasa Widhölzla , bowiem tracił do niego tylko 10 punktów. Po zawodach w Willingen przyszła długo oczekiwana impreza sezonu.
 
PREDAZZO 2003
Przed Mistrzostwami Adam Małysz był czwarty w klasyfikacji, z niewielką stratą do Niemca. Nadzieje były jak zawsze ogromne - 15 lat temu mogliśmy liczyć w zasadzie wyłącznie na sukcesy skoczków (a w zasadzie jednego skoczka, pozostali reprezentanci spisywali się co najwyżej przeciętnie, a z reguły po prostu źle). Małysz był oczywiście stawiany w roli faworyta, choć oczywiście z racji wyrównanej stawki nie był jedynym pretendentem do zostania czempionem na kolejne dwa lata.
 
Pierwsze zawody odbyły się na dużym obiekcie. Małysz po I serii był drugi, nieznacznie przegrywając z Mattim Hautamäkim. W drugiej serii nie dał szans swoim rywalom: huknął 136 metrów, bijąc rekord skoczni i zdobywając swój pierwszy tytuł mistrzowski na dużym obiekcie. W pamięć wbił mi się komentarz Włodzimierza Szaranowicza, który tymi słowami skomentował drugi skok Polaka:
 
I jest Adam Małysz. Sto trzydzieści dwa-trzy metry, może dalej, wtedy będzie złoto. Po złoto, po medal, dla nas, dla wszystkich, PO ZŁOTO!! Pięknie! Pięknie! Jest medal, jest medal, ale myślę że jest złoto! Złoty medal, sto trzydzieści sześć metrów! Sto trzydzieści sześć metrów, Adam kochamy Cię! Sto trzydzieści sześć metrów, złoty medal Małysza na Mistrzostwach Świata, nie może tego skoczyć Hautamäki. Życzę mu tego! Poczekam, przeproszę państwa, ale wydaje mi się, że nie może skoczyć.
 
I Hautamäki nie skoczył, wprawiając w zachwyt wszystkich polskich kibiców. Po tym konkursie wiadome było, kto będzie najgroźniejszy na normalnym obiekcie. Szanse na obronę tytułu sprzed dwóch lat były bardzo duże. Po pierwszej serii Małysz prowadził. Co było w drugiej - nie będę się silić na przesadną oryginalność, ponownie przytoczę komentarz Włodzimierza Szaranowicza, który idealnie opisał to, co się działo na skoczni.
 
No i teraz zostaje tylko jeden: Adam Małysz. Czy będzie czwartym w historii który wygra dwa złote medale? Rozpoczął to słynny Virkola w 66 roku, później Garij Napałkow w 70 roku, w 74 - ostatni, prawie 30 lat temu był słynny Hans-Georg Aschenbach, ale to jest być może dekada Adama Małysza. To nie jest jego ostatnie słowo. No i popatrzmy, czy dzisiaj pofrunie za chwilę po drugi złoty medal, 104 było w pierwszej serii i za chwilę wszystko będziemy wiedzieli, Adam Małysz w powietrzu, płyń, płyń,płyń, jeiijeest! Jest! Nikt mu tego nie zabierze, po prostu sam sobie to wyrwał! Przeciwko naturze, przeciwko rywalom! Pięknie, jest złoty medal, noty fantastyczne! A odległość 107,5 metra! Drugie mistrzostwo świata z rekordem skoczni - tak tylko wygrywają najwięksi w historii! I on do tej historii wskoczył tak łatwo, tak pięknie i tak wzruszająco dla wszystkich!
 
Po zdominowaniu Mistrzostw Świata Małysz nie zwalniał tempa: wygrał wszystkie indywidualne konkursy Turnieju Nordyckiego i oczywiście klasyfikację generalną. Przed dwoma ostatnimi zawodami w Planicy miał 122 punkty przewagi nad drugim Hautamäkim. Kryształowa Kula była wielce prawdopodobna, ale jeszcze nie pewna na sto procent. Ale co to się działo w ostatni weekend sezonu również zasługuje na oddzielny akapit...
 
PLANICA 2003
To było trzecie zakończenie sezonu, które śledziłem, jednak po raz pierwszy mogłem na żywo oglądać pierwszą bitwę na rekordy świata - poprzednia miała miejsce 3 lata wcześniej, a jej skutkiem było przesunięcie granicy możliwości skoczka narciarskiego z odległości 219,5 metra na dystans 225 metrów. Emocjonujący weekend zaczął się już od serii treningowej - wtedy to Adam Małysz został współrekordzistą skoczni, lądując na 225 metrze. Choć Orzeł z Wisły był w szczytowej formie, to na skoczniach mamucich nigdy nie święcił triumfów - spośród 24 zwycięstw, na największych obiektach triumfował dwukrotnie (było to w styczniu 2001 w Harrachovie). Małysz był współrekordzistą świata przez kilkadziesiąt minut, może godzinę - po dwóch seriach treningowych przyszedł czas na kwalifikacje do zawodów indywidualnych. Wygrał je Stefan Thurnbichler, jednak to zeszło na dalszy plan - Matti Hautamäki, mający zapewniony udział skoczył 227,5 metra, zostając nowym rekordzistą obiektu i globu. Na następny dzień, w piątek odbyły się zawody drużynowe, które wygrała reprezentacji Finlandii z Mattim Hautamäkim na czele. Kolejny dzień zawodów przyniósł nowy rekord - będący w życiowej formie Fin w serii próbnej pobił swój rekord, osiągając wynik 228,5 metra, wygrywając także konkurs (choć jego przewaga nad drugim Małyszem wyniosła zaledwie 1,2 punktu). Przed finałem sezonu Polak zapewnił sobie trzecią z rzędu Kryształową Kulę w swojej karierze, stając się tym samym pierwszym zawodnikiem, który tego czynu dokonał. Ci, którzy spodziewali się że już nic się nie wydarzy, byli w błędzie. W ostatnich zawodach sezonu Hautamäki po raz kolejny pokazał, że jest wybitnym lotnikiem, trzeci raz bijąc swój rekord świata - w pierwszej serii poszybował na 231 metr - kolejna psychologiczna bariera została złamana. Cały weekend obfitował w niesamowite wydarzenia, które pomimo upływu lat pamiętam do dziś.
 
PODSUMOWANIE
Pierwsze trzy sezony miały bardzo duży wpływ na moją osobę - znalazłem pasję, która towarzyszy mi do tej pory (a nawet cały czas się rozwija). Już mając 9 lat przylgnęła do mnie łatka osoby pasjonującej się skokami - trwa to do teraz i w ogóle mi to nie przeszkadza. A, i przy okazji nauczyłem się bezbłędnie liczb trzycyfrowych, co dla wielu moich rówieśników było nieosiągalne w tamtym czasie. Dobra znajomość matematyki na poziomie II klasy szkoły podstawowej pozwoliła mi odnaleźć się w punktacji zawodów - co było przyznawane za odległość, a co za styl. Z niemałym zniecierpliwieniem oczekiwałem kolejnych sezonów i zawodów.
 
SEZON IV - 2003/2004
Początek kolejnego sezonu zapowiadał się zupełnie obiecująco: Adam Małysz na otwarcie sezonu w Kuusamo dwukrotnie był drugi i objął prowadzenie w klasyfikacji PŚ. Kolejne zmagania były to odwoływane, to przekładane ze względu na wyjątkowo niekorzystne warunki atmosferyczne. Do Turnieju Czterech Skoczni rozegrano tylko 5 konkursów. Tamten turniej zapamiętałem głównie ze względu na fenomenalną formę Norwega Sigurda Pettersena, który wygrał 3 z 4 konkursów. Czwarty konkurs w Innsbrucku wygrał wówczas Słoweniec Peter Žonta, po raz pierwszy i jedyny w karierze. Notabene, skok Pettersena na odległość 143,5 metra jest do dziś oficjalnym zimowym rekordem skoczni w Oberstdorfie. Skoro jesteśmy przy najbardziej  prestiżowym turnieju w sezonie, pora na małą dygresję z tym związaną:
 
DYGRESJA NR 1 - Skoki vs. szkoła
Skoki mają to do siebie, że co do zasady są sportem weekendowym, emitowanym w porze obiadowej. Utarło się, że transmisja skoków bez odgłosów łyżek i widelców uderzających o talerze znacznie traci na swym uroku, a fani teleturnieju Karola Strasburgera mają twardy orzech do zgryzienia, co obejrzeć w sobotnie i niedzielnie popołudnie. Niemniej jednak, są od tego wyjątki, jak japońskie konkursy, czy też Turniej Czterech Skoczni. I o ile z pierwszymi dwoma problemu nie ma (chociaż, pisząc z mojej perspektywy, powinienem raczej użyć czasu przeszłego) z racji ferii świątecznych, tak austriackie konkursy od lat przysparzają problemów wszystkim uczniom, którzy chcą je obejrzeć. Częściowo sprawa się rozwiązała w 2011 roku, kiedy to uroczystość Sześciu Trzech Króli stała się dniem wolnym od pracy. Wcześniej nie było tak kolorowo, więc trzeba było kombinować. W pierwszych latach XXI wieku uczniowie w szkołach nie mieli telefonów komórkowych (swój pierwszy telefon dostałem w 2005 roku, do dziś pamiętam - Nokia 6610i), na których mogliby obejrzeć konkurs. Zresztą, uruchomienie aplikacji internetowej było powodem niemałej paniki, gdyż pobrane dane mogły zwielokrotnić opłatę za telefon... W każdym razie, jedynym sposobem na obejrzenie skoków było udanie się do domu i włączenie telewizora. Cóż jednak począć, gdy zajęcia kończyły się później? Najprostszy sposób - poprosić mamę o zwolnienie z kilku ostatnich lekcji. Powodem była oczywiście planowa wizyta u lekarza. Metoda prosta, a jednocześnie trudna do podważenia ze strony nauczyciela. Dzięki temu wszystkie konkursy mogłem obejrzeć w domowym zaciszu, nie obawiając się że cokolwiek stracę.
 
Po Turnieju Czterech Skoczni kolejne zapamiętane przeze mnie konkursy to oczywiście zawody w zimowej stolicy Polski - nasi kibice ponownie dopisali, tłumnie wypełniając trybuny, a Adam Małysz spisał się bardzo dobrze, dwukrotnie zajmując drugie miejsce. Pierwszy konkurs wygrał wtedy Michael Uhrmann, bardzo dobry niemiecki zawodnik, dla którego był to pierwszy triumf w zawodach tej rangi. Również wtedy w Pucharze Świata zadebiutował nieznany szerszej publiczności Kamil Stoch, 17-letni junior z nieodległego Zębu. Jednak skok na odległość 105,5 metra w konkursie dał mu odległe, 49. miejsce w konkursie. Oczywiście, najsłynniejszy "skok" weekendu oddał Wolfgang Loitzl -  po raz pierwszy w historii zawodnik zsunął się nie po rozbiegu, a wzdłuż niego. Szczęśliwie wyhamował przed progiem - upadek z kilku metrów mógłby być groźny dla Austriaka. Widownia, a także komentujący zawody w TVP Włodzimierz Szaranowicz wpadli w niemałe zakłopotanie. Austriak dostał pozwolenie na powtórzenie swojej próby na koniec I serii. Po już prawidłowo oddanym skoku wyświetliła się jego aktualna pozycja: 31. miejsce. Jak pech, to pech...
 
Następnie cała karuzela ruszyła na wschód, gdzie kolejnym przystankiem była Japonia.
 
Tutaj chciałbym się zatrzymać nad konkursem w Hakubie, który szczególnie mi zapadł w pamięć: to był typowy konkurs robiony wyraźnie na siłę, wiele zawodów wypadło z kalendarza, więc trzeba było czymś załatać te dziury. Znalezione w archiwach FISu wyniki potwierdziły moje wspomnienia: w I serii tylko jeden zawodnik przekroczył punkt K (był to Hautamätki, jego odległość to 122,5 metra), by zakwalifikować się do II rundy należało osiągnąć zawrotną notę 60,7 punktu, którą się zdobywało lądując mniej więcej na 93-94 metrze. Druga seria już bardziej przypominała konkurs Pucharu Świata, a nie zmagania niedoświadczonych żółtodziobów, walczących o przetrwanie w powietrzu. Piszę o tym głównie dlatego, że obecnie takie konkursy już nie mają miejsca - sędziowie na takie zdarzenia reagują podwyższeniem belki startowej. Jednak wtedy bramka była nietykalna - jakakolwiek jej zmiana wymuszała anulowanie dotychczasowej rywalizacji i rozpoczęcie całej zabawy od nowa. Z jednej strony umożliwia to utrzymanie zawodów na przyzwoitym poziomie (nie zawsze - ale o tym później), z drugiej - czasem tęsknię za takimi szalonymi konkursami, które dodają pikanterii całej rywalizacji, a także sprawdzają, czy najlepsi zawodnicy są w stanie poradzić sobie w skrajnych warunkach (oczywiście, o ile nie jest zagrożenie ich bezpieczeństwo).
 
Miesiąc później od tego konkursu miały miejsce Mistrzostwa Świata w Lotach Narciarskich w Planicy - było to w lutym, a PŚ już nie wrócił na koniec sezonu do Słowenii. Wygrał je Roar Ljøkelsøy, Małysz wtedy był 11, jednak najsławniejszy skok oddał wówczas Robert Mateja - w I serii konkursu indywidualnego skoczył 85 metrów. Kilka lat później stał się on podstawą do stworzenia przeróbek, w których to podłożony komentarz Włodzimierza Szaranowicza wskazywałby na nieopisaną radość po tym skoku, a do Matei przylgnęła łatka nieudacznika, nielota który zawsze obija bulę skoczni. Wiadomo, 85 metrów na mamucie nie jest powodem do zadowolenia, niemniej jednak Mateja wiele razy pokazywał się z dobrej strony - pod koniec lat 90. był jednym z najlepiej skaczących Polaków, a w 1997 roku nawet zajął 5. miejsce na MŚ w Trondheim na skoczni normalnej. Co więcej, jako pierwszy Polak oddał skok na odległość większą niż 200 metrów. Toteż uważam, że opinia która się utarła w wyniku popularyzacji tego skoku (szczególnie na YouTubie), jest niesprawiedliwa i krzywdząca względem Matei.
 
Kolejne zawody, które zapamiętałem to PŚ w Park City, na skoczniach gdzie 2 lata wcześniej odbyły się olimpijskie konkursy. W trakcie treningu Adam Małysz miał groźny upadek, w wyniku którego na kilkadziesiąt sekund stracił przytomność, jednak ostatecznie skończyło się tylko na otarciach i obiciach. Mimo wszystko, wydarzenie to wykluczyło go z dalszej rywalizacji w sezonie i na zawodach już nie pojawił.
 
W klasyfikacji generalnej było bardzo ciekawie (choć, z mojej perspektywy, w obliczu wykluczenia idola, nie zajmowałem się tym szczególnie) - wygrał Janne Ahonen, który wyprzedził Roara Ljøkelsøya o zaledwie dziesięć punktów. Adam Małysz zakończył sezon na 12. miejscu. Jego słabsza postawa, w porównaniu z poprzednimi sezonami, obniżyła moje zainteresowanie tym sportem, jednak należy pamiętać, że wciąż byłem dzieckiem - pod koniec tego sezonu skończyłem 10 lat. Mimo wszystko, pod koniec kolejnej jesieni znów zasiadłem przed teleodbiornikiem, by oglądać zmagania najlepszych skoczków.

Koniec drugiej części. Kolejna - w niedzielę, 16 grudnia.

2 komentarze:

  1. http://world-skimanager.cba.pl - Zapraszam na managera skoków narciarskich

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń

W komentarzu pozostaw coś więcej niż tylko gratulacje i linka do swojej strony.