23 lipca 2017

LGP Wisła 2017 - relacja

No, działo się - tak można jednym zdaniem skwitować trzeci lipcowy weekend. Wzorem styczniowego wyjazdu do Zakopanego przygotowałem relację z tego wyjątkowego wydarzenia - będą fakty, przeżycia, obserwacje, przemyślenia, a to wszystko okraszone właściwą dla mnie delikatną, niezjadliwą ironią.

14.07.2017 (piątek)
Swoją wizytę w Wiśle rozpocząłem dopiero w piątek, przez co ominęły mnie czwartkowe kwalifikacje. Na wiślańskim dworcu autobus z Krakowa zjawił się nieco spóźniony, chwilę po godzinie 10. Od razu moim oczom ukazał się przepastnych rozmiarów Hotel Gołębiewski, o którym będzie więcej w dalszej części. Po szybkich zakupach w supermarkecie z owadem w nazwie, który znajduje się nieopodal dworca, udałem się w kierunku centrum miasta. Ponieważ to był mój pierwszy pobyt w mieście Adama Małysza, jego topografia była dla mnie niemałą zagadką. Postanowiłem więc przemierzyć drogę z centrum do ośrodka (który znajdował się na Malince) na piechotę, jednocześnie zahaczając o najciekawsze miejsca w Wiśle. Pierwszym z nich był kompleks skoczni Wisła Centrum o punktach konstrukcyjnych K9, K19 i K37. Gdy tam przechodziłem, akurat na największej z nich były oddawane skoki.

Kolejnym postojem w drodze do ośrodka była Galeria Sportowych Trofeów Adama Małysza. Miejsce to doprawdy wyjątkowe w skali całego kraju. W nim znajdziemy wszystkie (lub prawie wszystkie, a na pewno najważniejsze) pamiątki, medale, odznaczenia które Adam Małysz zdobył w trakcie swojej przebogatej kariery sportowej.

Galeria składa się z trzech sal: w pierwszej i drugiej obowiązuje zakaz fotografowania. Szkoda, bo tam znajdują się najważniejsze trofea: cztery Kryształowe Kule: za sezony 2000/2001, 2001/2002, 2002/2003 oraz 2006/2007, Mała Kryształowa Kula za sezon 2006/2007, cztery medale olimpijskie (Salt Lake City 2002 oraz Vancouver 2010), liczne statuetki za zwycięstwa w konkursach Pucharu Świata, Turnieju Nordyckim oraz 49. Turnieju Czterech Skoczni w sezonie 2000/2001. W trzeciej sali znajdują się głównie narty, kombinezony, plastrony z najważniejszych imprez, a także kolejne statuetki, najczęściej od lokalnych społeczności, wręczonych Orłowi z Wisły za sukcesy sportowe oraz za promowanie skoków narciarskich oraz Polski w świecie.





Po odwiedzeniu Galerii wyruszyłem w dalszą drogę, w stronę Malinki. Wciąż czekało mnie kilka kilometrów marszu, jednak nie zrażając się tym faktem, podziwiałem urok Beskidów oraz rzekę Wisłę. Ta sama Wisła, która w Krakowie przy Wawelu robi piękne zakole, jest głęboka na kilka metrów, a przy okazji nie grzeszy czystością, tutaj była niczym niewielki górski potok, o głębokości kilkunastu centymetrów. Około godziny 14 dotarłem do ośrodka, załatwiłem formalności związane z zakwaterowaniem, po czym o 15 wyruszyłem na skocznię, którą notabene minąłem w drodze do ośrodka.

Bramki otworzyły się nie dwie i pół godziny przed zawodami, jak głosił napis na odwrocie biletu, lecz 30 minut później. Nie miało to większego znaczenia, gdyż kolejka do wejścia nie była duża - sektory A1 i A2 nie mieszczą zbyt wielu widzów. Było około 15:30, do serii próbnej pozostawała mniej więcej godzina.

W próbnej rundzie nie wydarzyło się nic wartego odnotowania (może poza faktem, że wygrał ją Dawid Kubacki, a najdalej poleciał Gregor Schlierenzauer), więc od razu przejdę do konkursu. A tutaj wydarzeń było co niemiara - Polacy weszli dość anemicznie w konkurs, po dwóch skokach pierwszej serii plasując się na 4. miejscu - 117 metrów Piotra Żyły było lekkim zawodem, dopiero Kamil Stoch odrobił nieco punktów do wyprzedzających nas Niemców. Po świetnym skoku Dawida Kubackiego na odległość 130 metrów w trzeciej grupie nasza reprezentacja przesunęła się na 2. miejsce, odrabiając 16,9 punktu do niezmiennie prowadzących Norwegów. Na koniec Maciej Kot, po skoku na odległość 125,5 metra zapewnił Polakom pozycję wicelidera po pierwszej serii, nieznacznie powiększając stratę do Norwegów.
Druga seria zapowiadała się arcyciekawie. Strata do Norwegów wynosiła 7,6 punktu (czyli 4 metry z okładem), a wszyscy kibice zgromadzeni pod skocznią imienia Adama Małysza liczyli na jedyne słuszne zakończenie zawodów.
W piątej i szóstej kolejce Polacy skakali niemal identycznie jak Norwegowie, przez co strata pozostawała praktycznie bez zmian - za dwa skoki odrobiliśmy 1,2 punktu. W siódmej serii pojawił się Dawid Kubacki, człowiek tego dnia nie do zatrzymania - huknął 133,5 metra i odstawił Norwegów na 6,5 punktu. Wyczekiwana wiktoria była na wyciągnięcie ręki, brakowało tylko ósmego skoku, którego zaszczyt wykonania przypadł Maciejowi Kotowi. Urodzony w Limanowej zawodnik spisał się bez zarzutu i w pięknym stylu potwierdził, że Polacy tego dnia byli bezdyskusyjnie najlepsi! Najpiękniejszym momentem tamtego piątku był odśpiewany przez tysiące gardeł Mazurek Dąbrowskiego - a cappella, dwie zwrotki.


Gdy wróciłem do ośrodka, zjadłem kolację ze znajomymi, po czym poszedłem spać. Mimo, że padałem na twarz, to dzień był nadzwyczaj udany - a kolejny zapowiadał się niemniej ciekawie.

15.07.2017 (sobota)
Pomimo intensywnego piątku, wstałem z samego rana, zjadłem śniadanie i czym prędzej udałem się do Hotelu Gołębiewskiego, tym razem już autobusem. Na miejscu zameldowałem się chwilę przed 10.

W okolicy recepcji było wielu fanów skoków, chętnych do wzięcia autografu oraz zrobienia sobie pamiątkowego zdjęcia ze swoim ulubionym zawodnikiem. Do ostatniej chwili wyczekiwałem ogłoszenia składów poszczególnych ekip, by mieć jak najwięcej zdjęć skoczków, a także by nie drukować niepotrzebnych odbitek na darmo. Łącznie miałem około 30 zdjęć, które tylko czekały by wielokrotnie zwiększyć swoją wartość poprzez złożenie autografów osób na nich widocznych.
Możliwość zobaczenia na żywo skoczków, których na co dzień widuję na ekranie telewizora lub komputera była dla mnie niesamowitym przeżyciem. W sumie byłem zaskoczony, że udało mi się osobiście zdobyć podpisy na 21 zdjęciach oraz uzyskać jedną kartkę. Większość skoczków chętnie rozdawała autografy oraz fotografowała się z osobami, które przybyły pod hotel. Szkoda, że nie miałem zdjęcia Gregora Schlierenzauera - do ostatniej chwili nie wiedziałem, czy wystąpi w Wiśle, toteż nie wywołałem jego zdjęcia. Najbardziej jednak cieszę się z autografów Norwegów - korespondencyjnie jest trudno zdobyć ich podpisy, w Wiśle byli na wyciągnięcie ręki. Czyje autografy dokładnie zdobyłem - to częściowo już przedstawiłem na Instagramie na koncie zimoweautografy, natomiast szczegółowo będę prezentować w kolejnych postach na blogu.


Powyżej - mała zapowiedź tego, co będzie w kolejnych postach ;)

Krótko natomiast opiszę, kogo mi się nie udało zdobyć: Andreas Wellinger i Werner Schuster (błyskawicznie wsiedli do swojego samochodu, nie dając chwili czasu na reakcję), Adam Małysz (podpisał dwóm albo trzem osobom, po czym ulotnił się z hotelu) i Stefan Horngacher (nieustannie rozmawiał przez telefon, przez co był nieuchwytny). Te zdjęcia mam niepodpisane - no cóż, trzeba będzie poczekać do kolejnej odsłony letnich skoków w Wiśle.

Gdy opuściłem hotel, była już godzina niemal 14 - uznałem, że nie ma sensu wracać do ośrodka przed konkursem. Po szybkim obiedzie (w sumie trudno obiadem nazwać panini z marketu ze świeżością w nazwie) od razu udałem się na skocznię. Gdy wszedłem na obiekt około 15:30 pogoda była doprawdy przepiękna - było ciepło, świeciło słońce, na niebie przewijały się niewielkie chmurki, wiał delikatny wiaterek.

No właśnie - wiaterek... choć w sektorze A1 był on prawie niezauważalny, ledwie delikatne przyruchy powietrza wyczuwałem na swojej twarzy, to zawodnikom dał się we znaki, organizatorom również. Po kilku skokach oddanych przez przedskoczków zdecydowano o odwołaniu serii próbnej, zaplanowanej na 16:30. Według pierwszych zapowiedzi konkurs miał się rozpocząć planowo o 17:30, jednak i tutaj doszło do zmian. Miałem zatem sporo czasu, by przejść się po najbliższej okolicy i uwiecznić ją na zdjęciach.



Gdy jednak wybiła godzina 18, konkurs się rozpoczął. W trakcie pierwszej serii trudno mi było ocenić, jaką pozycję zajmie dany zawodnik po swoim skoku - znałem tylko odległość podaną przez Tomasza Zimocha, który w trakcie wiślańskiego weekendu pełnił rolę spikera. Wszelkie punkty dodane bądź ujemne czy to za belkę (a były z nią spore manewry), czy to za wiatr, a także noty sędziowskie pozostawały dla mnie tajemnicą - telebim znajdował się w dość sporej odległości od sektora A1, na którym był pokazywany obraz telewizyjny. Niestety, wszystkie te informacje były napisane zbyt małą czcionką, bym mógł je dostrzec (chociaż na swój wzrok nie narzekam, o dziwo pasek z odległością widziałem).
Pomijając wszelkie kwestie techniczne, I seria była bardzo emocjonująca. Mieliśmy udane skoki powracających zawodników jak Kranjec i Gangnes, fenomenalne próby Polaków (Maciej Kot był liderem po pierwszej serii, zaś Dawid Kubacki i Stefan Hula zajmowali ex aequo szóstą lokatę), jak i niemiłe niespodzianki (41. miejsce Freitaga, ale przede wszystkim słaby skok Kamila Stocha i 31. miejsce, to najbardziej ulubione przez sportowców...). Właśnie ten nieudany skok dwukrotnego Mistrza Olimpijskiego na sam koniec I serii zrobił chyba największe wrażenie wśród zgromadzonych wokół skoczni, którzy patrzyli po sobie z wielkim zdziwieniem i zaskoczeniem.
W drugiej serii do chwili, gdy swoje próby oddawała pierwsza dziesiątka, niewiele się działo. Dobre próby zaprezentowali Fannemel, który awansował po zepsutym skoku Stocha i przesunął się z 30. na 21. pozycję w ostatecznym rozrachunku. Ładnie również skoczyli Alex Insam, ten najbardziej obiecujący zawodnik kadry Łukasza Kruczka oraz Anže Lanišek. Kilka chwil później jednak przyszedł czas na najlepszych w I serii. Frontalny atak przepuścił Dawid Kubacki, który poszybował na doskonałą odległość 132,5 metra. Bardzo dobrze spisał się również Stefan Hula (128 metrów). Na końcu pozostał Maciej Kot. Oddał dobry skok (127,5 metra), jednak przewaga z I rundy nie wystarczyła, by wyprzedzić zawodnika z Szaflar. Dawid Kubacki został zwycięzcą, zaś w czołowej piątce znalazło się aż trzech Polaków - fantastyczny wynik! Podium uzupełnił Karl Geiger, niemałym zaskoczeniem była siódma pozycja Sebastiana Colloredo, zaś powracający po kontuzji Kenneth Gangnes uplasował się oczko niżej. Mazurek Dąbrowskiego odśpiewany a capella ponownie rozbrzmiał na skoczni imienia Adama Małysza, choć wbrew wcześniejszym zapowiedziom spikera, była tylko jedna zwrotka zamiast dwóch.


Gdy troszkę opadły emocje, wróciłem do ośrodka, zjadłem kolację ze znajomymi i szybko poszedłem spać, gdyż przede mną był równie intensywny dzień. Ta ostatnia niedziela w Wiśle...  

16.07.2017 (niedziela)
Niedziela już była dniem bez zawodów, więc postanowiłem ją przeznaczyć na dalsze zwiedzanie Wisły. Przeszedłem się m.in. wzdłuż Wisły, udałem się na tamtejszy rynek, reprezentacyjną ulicę 1 Maja, a także odwiedziłem wystawę poświęconą Wiśle (rzece) oraz festiwal PRL-u, na którym to można było zobaczyć różne rzeczy z epoki - na przykład samochody, radia, telewizory, kultową pralkę Franię, a także można było posilić się potrawami serwowanymi przez bar mleczny, czy napić się wody z saturatora. Punktualnie o 13:45 udałem się w powrotną podróż do Krakowa. 







Podsumowanie
Moją pierwszą wizytę w Wiśle bez cienia wątpliwości można zaliczyć do udanych. Fantastyczne występy Polaków, dużo zebranych autografów, spotkanie ze znajomymi, zwiedzenie pięknego miasta - czego chcieć więcej? Na pewno wrócę na Letnie Grand Prix 2018 (mam nadzieję, że takowe się odbędzie), by jeszcze raz przeżyć tę wspaniałą atmosferę, która towarzyszy zawodom. Byłem w Wiśle po raz pierwszy, wiele rzeczy mogłem zorganizować inaczej, lepiej, szybciej - takie doświadczenie z pewnością przyda się w przyszłości.

Co polecam, a co nie?
  • Schronisko Młodzieżowe "Granit" - jak najbardziej na plus. Miła obsługa, niskie ceny, pomimo że doba hotelowa zaczyna się o 17, do swojego pokoju mogłem wejść już o 14, by się wypakować i przygotować do piątkowych zawodów. 

  • Przewoźnik Wispol - łączy on Wisłę z Cieszynem, zapewniając również dojazd do centrum Wisły. Kierowcy mili i uprzejmi, wytłumaczyli mi jak mogę się dostać do miejsc, które chciałem odwiedzić. Niestety, punktualnością autobusy nie grzeszą, nawet wtedy gdy na skoczni nie ma zawodów - trzeba się uzbroić w cierpliwość, by się doczekać na transport.
  • Przewoźnik Lajkonik - zapewnia regularne połączenie Krakowa z miejscowościami Śląska Cieszyńskiego - jeździ do Cieszyna, Wisły i Szczyrku. Dzięki internetowej sprzedaży biletów, można upolować tanią miejscówkę. Szkoda, że na czas zawodów Lajkonik nie zwiększył częstotliwości przewozów do i z Wisły, z pewnością autobusy byłyby porządnie zapełnione. Niemniej jednak, polecam.

4 komentarze:

  1. Super relacja! zazdroszczę wyjazdu :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajny post :)
    Zapraszam: https://autografymarty2000.blogspot.com/2017/07/justyna-kasprzycka.html?showComment=1500819523695#c2522735065081217933

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetna relacja ;)
    Życzę Ci więcej takich wyjazdów!!
    skijumpingautographs.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetna relacja! Sama byłam wtedy w Wiśle na skokach, ale mogę też powiedzieć ze swojej perspektywy. Drugiego dnia na indywidualnym nie dało się złapać Andreasa Wellingera (rozdał kilka kart z autografami i resztę wręczył jakiemuś chłopakowi, przez co zgarnąć ich bardzo dużo, ale udało mi się z nim zrobić uczciwą wymianę). Za to Pan Małysz siedział do końca, podpisywał szaliki, flagi, dosłownie wszystko, dzięki czemu miałam okazję na autograf oraz pamiątkowe zdjęcie (jakby nie było, to wciąż mój bohater dzieciństwa). Tak samo Schuster, był zabiegany, ale mojemu tacie udało się z nim porozmawiać, nie wiem jakim cudem :o

    OdpowiedzUsuń

W komentarzu pozostaw coś więcej niż tylko gratulacje i linka do swojej strony.